Rzadko się zdarza bym swoje pomysły i fascynacje tak szybko przekuwała na działania. Zwykle dojrzewam do nich stopniowo, bywa że latami wynajduję wymówki i usprawiedliwienia. Czy to dowód na to, że odkryłam swoje życiowe powołanie?;) A może po prostu nareszcie trafiłam na idealny sposób pogodzenia dwóch targających mną żywiołów - lenistwa i pasji tworzenia?:) Bo czyż istnieje bardziej leniwe zajęcie od siedzenia na kanapie z szydełkiem w dłoni i koszykiem wełny, który po skończonej "pracy" nie wymaga nawet szczególnego sprzątania?;)
Tak czy inaczej, gdy tydzień temu wzdychałam do szydełkowych maskotek nie podejrzewałam, że w kolejny wtorek będę tu na blogu prezentować moje pierwsze amigurumi. Może koślawe i siermiężne, ale moje p i e r w s z e! To takie miłe uczucie - zaskoczyć samą siebie. A jeszcze milej jest, gdy okazuje się, że efekty nie muszą wcale wylądować na dnie szuflady, jako kolejne trofeum własnej satysfakcji, ale wywołują najszczerszy szczerbaty uśmiech i najgłośniejsze piski, na jakie stać piętnastomiesięczną dziewczynkę:)